wróć do Akademia Wróżek
Prima Aprilis
Żarty, dowcipy, a nawet kłamstwa. Tylko 1 kwietnia są dozwolone i nikt nie może się wówczas obrazić. Tego dnia, także w mediach ukazują się różne mylne informacje, które prostowane są dopiero nazajutrz.
Pochodzenie tego przewrotnego święta ma kilka wersji. Prawdopodobnie prima aprilis wywodzi się z rzymskiego święta venerdie. Mężczyźni przebierali się wówczas w damskie stroje, zakładali peruki i dowcipkowali na ulicach żartując z mieszczan. Legenda głosi, iż bogini Ceres poszukując porwanej córki została wyprowadzona w pole. Ta historia łączy się z mitem o Demeter i Persefonie. Ta ostatnia miała być porwana do Hadesu. Jej matka Demeter szukając córki kierowała się echem głosu, które ją zwiodło.
Przypuszcza się, że prima aprilis był początkowo obchodzony we Francji w XVI wieku. Wówczas to, król Karol IX zreformował kalendarz zmieniając dzień nowego roku z pierwszego kwietnia na pierwszego stycznia. Wtedy właśnie osobie, która dała się nabrać na żart przypinano na plecach kartkę z wizerunkiem ryby. Wcześniej wysyłano ją z poleceniem zakupienia w pobliskim sklepiku świeżej ryby, choć w tym czasie połowy były zabronione, ze względu na okres tarła. I tak do tej pory we Francji prima aprilis nazywany jest "Dniem Kwietniowej Ryby".
W wielu krajach Europy wierzono, że w tym dniu duchy zmarłych mszczą się na żywych sprowadzając nieszczęścia. Chrześcijanie nie mogąc pogodzić się z kolejnym pogańskim świętem prima aprilis zaczęli wiązać je z Judaszem Iskariotą. Miał się on urodzić pierwszego kwietnia i dlatego ów dzień kojarzył się z obłudą, kłamstwem i fałszem.
W krajach anglojęzycznych pierwszy kwietnia zwany jest dniem głupców i obchodzony jest do południa. W Szkocji święto nazywane jest "polowaniem na głupca". Na Litwie "dniem kłamcy", a w Rosji "dniem śmiechu". Do Polski zwyczaj ten dotarł z Europy Zachodniej i zaczął być obchodzony tak, jak ma to miejsce dzisiaj. Przeświadczenie, iż dzień ten należy do niepoważnych przeniknęło do najwyższych kręgów państwowych - przykładowo sojusz antyturecki z Leopoldem I Habsburgiem podpisano pierwszego kwietnia 1683 roku, ale antydatowano go na 31 marca, aby na dokumencie nie widniała data prima aprilis. Dziś dzień pierwszego kwietnia staramy się traktować radośnie, a młodzież oficjalnie robi sobie wagary nie bojąc się żadnych reperkusji ze strony władz szkolnych.
A oto moja historia. Trzydzieści sześć lat temu, w prima aprilis brałam ślub i żeby było ciekawiej o godzinie 13:00. Trzynastu zaproszonych gości, w tym świadkowie, mieli stawić się w urzędzie stanu cywilnego. Część z nich miała dojechać bezpośrednio z Wrocławia do Warszawy. W tym czasie czekałam na mojego przyszłego męża, a ten w ostatnim momencie zabrał się za mycie samochodu marki fiat 126. Ponieważ czas szybko mijał nie zdążył umyć ostatniego koła, i tak czy inaczej spóźnieni jechaliśmy podpisać ten ważny akt. W samochodzie zastanawialiśmy się, czy goście aby na pewno przyjadą, czy też pomyślą, że to wszystko primaaprilisowy żart! Ponieważ spóźnialiśmy się już kilka minut zebrani pod urzędem goście zastanawiali się czy nie padli ofiarą kawału. Po podpisaniu umowy małżeńskiej uroczysty obiad odbył się we eleganckiej restauracji na Starym Miście, zaś podwieczorek w domu u moich teściów. Jakież było zdziwienie zebranych (w tym także moje), gdy pan młody oznajmił wszystkim, iż za godzinę mamy pociąg do Zakopanego, ponieważ udajemy się w podróż poślubną. Zebrani goście ze zdziwienia nie mogli przełknąć ślubnego tortu. Natomiast ja miałam tylko kilkanaście minut na spakowanie rzeczy.
Ten primaaprilisowy związek, o dziwo, przetrwał dwadzieścia lat! Aczkolwiek odradzam innym wiązania się węzłem małżeńskim w tak żartobliwym dniu.
Pozdrawiam
Wróżka Sybilla