wróć do Akademia Wróżek


Spełnione marzenie cz. I

Jest taki szczególny dzień w roku, cichy, radosny, a jednocześnie pełen gwaru i wyczekiwania na cud. Dzień ten najczęściej okryty puszystym śniegiem, z magiczną pierwszą gwiazdką rozpoczynającą rytuał, to wigilia świąt Bożego Narodzenia. W większości ludzkich siedzib, w blokowiskach, przedmieściowych, wiejskich i małomiasteczkowych domach, na poczesnym miejscu stoi obwieszona świecidełkami choinka zapowiadając trwanie i radość pomimo zimowego snu, w jaki spowita jest polska kraina.
W takim dniu ulicą miasta, ani małego, ani dużego idzie sobie dziewczynka Ania, ma może z dziesięć, jedenaście lat. Ania idzie po zapomniane przez babcię przyprawy do kutii, czyli gotowanej pszenicy z wszelkimi bakaliami, makiem i miodem. Ania idzie i zastanawia się:
„gdzie ja kupię rodzynki, czy jeszcze je kupię, może uda mi się dokupić, choć z dziesięć deko laskowych orzechów. Do sklepu, w którym mogłabym to kupić jest tak daleko, czy warto tam iść, a jak nie wystarczy mi dziesięć złotych, które dała babcia, może spróbować kupić to w tym bliższym sklepie?”
Idąc rozgląda się ciekawie. Miasto jest takie samo jak zwykle, ale jak bardzo inne, takie dostojne i radosne, takie ubrane. Rodzina Ani nie jest ani bogata, ani biedna, jedyną pracującą osobą w domu jest tylko tata, lecz mama i babcia są zaradnymi kobietami i jakoś wspólnie dają sobie radę. Nie ma w tym domu zbytku, raczej coraz częściej trzeba rezygnować z różnych rzeczy, tak jak ostatnio z butów dla Ani, czy nowego ciepłego płaszcza dla jej brata. Można jednak wytrzymać. Ania nie ma zbyt wielkich wymagań, nie musi mieć laki Barbi, nie musi mieć deskorolki, chce tylko, aby było jej ciepło, gdy wychodzi do szkoły i na zakupy jak dzisiaj, jest, bowiem bardzo wrażliwa na niską temperaturę, bardzo nie lubi, gdy jest jej zimno. Ania dobrze pamięta czas, kiedy odmroziła stopy, dobrze pamięta bolesne smarowanie obolałych, piekąco swędzących stóp. Dzisiaj wychodząc ubrała najcieplejsze buty, jakie ma, ale kiedy tak idzie czuje zwiększający się chłód na plecach, czuje jak rękawiczki nie ocieplają dłoni, a palce u nóg robią się coraz bardziej piekące od zimna.
Ania myśli:
„jeszcze tylko kawałeczek drogi i zaraz będzie ten sklep, jak wejdę do niego, to się ogrzeję. Ania zaczyna biec. Po chwili dopada drzwi sklepu, rozgląda się i nie widzi bakalii, po które przyszła. Pyta pani za ladą:
- Czy są może orzechy laskowe, rodzynki, suszone śliwki, migdały i suszone figi?
- Tak, orzechy są, ale pozostałych bakalii brak. Wiesz co, może kupisz je w tym sklepie obok kościoła, tam zwykle mają więcej takich frykasów. - odpowiada uśmiechnięta sklepowa.
Ania bierze kupione orzechy, pakuje do torby i troszeczkę zawiedziona wychodzi. Myśli sobie:
„do wskazanego sklepu jest trochę daleko – tak już zmarzłam, wolałabym wracać do domu, ale kutia z bakaliami smakuje lepiej. Pójdę do tego sklepu, tam na pewno kupię resztę.”
Dziewczynka idzie, podziwia choinkę na rynku miasta, zachwyca się urodą niektórych starych kamienic jakby widziała je po raz pierwszy. Myśli:
„już niedaleko”
Patrzy przy tym w kierunku niewidocznego jeszcze w tej chwili sklepu, podnosi głowę czując, że coś przyciąga jej wzrok i w tej chwili widzi kościelną wieżę, błyszczącą, sięgającą nieba. Zastanawia się:
„tyle razy chodziłam do tego kościoła, a nigdy nie wiedziałam, że ta wieża jest taka duża, taka wysoka, może wyrosła dopiero dzisiaj .

 


Ewa Kulejewska