wróć do Akademia Wróżek
Szczęście po wsze czasy cz. I
"Ciężki, ciężki kamień młyński - jeszcze cięższy stan małżeński."
Anonim
Jeszcze blisko czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu zupełnie nie do pomyślenia były związki partnerskie posiadające dzieci, które nie zawarły kontraktu małżeńskiego. Owszem większość małżeństw wówczas zawierano pod presją tak zwanej "wpadki". A, że hipokryzja miała się dobrze, panowie pod hasłem honoru oświadczali się swoim partnerkom, które znalazły się „w kłopocie”. I tak klamka zapadała.
Panny młode ściskały się w pasie by nie uwidaczniać "rosnącego szczęścia". Fotografowie podczas robienia ślubnych zdjęć dyskretnie pomijali tę partię ciała. No cóż, takie były wówczas realia. Jedyny środek antykoncepcyjny, czyli prezerwatywa była kiepskiej jakości, a kalendarzyk małżeński okazywał się grą w ruletkę.
Obecnie wiele wyzwolonych pań szuka jedynie dawców nasienia by poznać smak macierzyństwa i świadomie decydują się na samotne wychowywanie swojego potomka. Można by zapytać, czy takie uczucia jak bliskość i miłość straciły na znaczeniu? Jednak znakomita większość pań ciągle marzy o ceremonii ślubnej, a zanim zabrzmi marsz Mendelssohna niecierpliwie oczekują oświadczyn, pierścionka z brylantem i bukietu kwiatów. Przekraczając próg kościoła lub urzędu stanu cywilnego wierzymy, że nasz partner to człowiek na całe życie.
Mimo rosnącej fali rozwodów ciągle ufamy, że nam się uda. A jednak badania statystyczne wskazują, że większość małżonków przeżywa głębokie rozczarowanie już w pierwszych miesiącach po ślubie. Wkrada się frustracja, a zawiedzeni małżonkowie przerzucają się wzajemnie oskarżeniami za ten stan rzeczy.
Miesiąc miodowy bywa przyprawiony gorczycą. Wzajemne przystosowywanie się do nowych warunków, ograniczanie dotychczasowej wolności, narzucanie roszczeń. To mieszanka wybuchowa w tym początkowym okresie. A przecież wchodząc w swój związek liczyliśmy, że nasza potrzeba kochania i bycia kochanym, satysfakcja seksualna i poczucie bezpieczeństwa zostaną zaspokojone.
W połowie ubiegłego wieku kobiety niewiele oczekiwały od przyszłego męża, co najwyżej by "nie bił, nie pił i miał dobry fach w ręku". Mężczyzna zaś liczył na gotowość seksualną swojej żony - nazywano to wówczas obowiązkiem małżeńskim. Oczekiwał by żona dobrze gotowała, piekła, sprzątała, była pracowita, gospodarna i oszczędna. Nie koniecznie musiała pracować zawodowo. "Dobry" mąż nie pozwalał żonie podejmować pracy zarobkowej, gdyż On potrafił zarobić na rodzinę. No cóż, prawda jest taka, że życie ówczesne było skromne i przaśne, a jedyną rozrywką było ewentualnie uprawianie działki. Kobiety przyjmowały taką rolę, przypisywaną im od stuleci - ulegały nie mając innej alternatywy. Któż bowiem zadawałby sobie pytania o szczęście? Uznano by wówczas, że to zwykła fanaberia. Mężowie stosowali przemoc fizyczną, psychiczną i ekonomiczną względem swojej połowicy, a ta przyjmowała z pokorą swój los. Powszechne były oceny w użyciu "jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije" lub "jak bije to kocha".
Wróżka Sybilla